I nastał ten dzień, oczekiwany od dawna przez naród, w którym Jarosław Kaczyński został premierem.
Triumfalne bicie dzwonów we wszystkich parafiach, zagłuszyło płacz i zgrzytanie zębów zwolenników dotychczasowego reżimu. Prawdziwi Polacy – patrioci, liczne kluby Gazety Polskiej i kibice masowo wylegli na ulice, aby manifestować poparcie dla zbawcy, okazując radość się przy ogniskach z wozów transmisyjnych mainstreamowych mediów. Produkt narodowy brutto gwałtownie wzrósł, a jego wykresy wyskoczyły z ekranów ekonomistów i utworzyły dziękczynne wzory na bezchmurnym niebie. Giełda zareagowała wzrostem wszystkich indeksów, a giełdowy debiut Luciferis Veritatis nie miał precedensu w historii. Bezrobocie zaczęło spadać tak szybko, że zewsząd słychać było gwałtowny łomot, kiedy sięgało podłogi i po schodach wpadało do piwnic. Wszelkie powodzie, susze i inne klęski żywiołowe odeszły w niepamięć, zatrzaskując za sobą wschodnią granicę, a od Torunia na kraj spłynął niespotykany urodzaj. Polski gaz łupkowy całkowicie napełnił instalacje, kiedy jego wydobyciem zajął się Ojciec Dyrektor, a w Telewizji Trwam z cyfrowego multipleksu transmitowano egzekucje winnych zamachu. Specjalna komisja przystąpiła do procedury impichmentu Bronka. Merkel i Sarkozy słali listy gratulacyjne i gotowość poddaństwa, razem z transportami dotacji unijnych, a gratulacje Putina zostały odesłane z żądaniem ekstradycji jego, rosyjskich kontrolerów lotu i członków komisji MAK. W Watykanie beatyfikowano Biniędę i Nowaczyka, a Ojciec Tadeusz, na specjalnej audiencji, przyjął Benedykta. Podatek bankowy napełnił kieszenie Polaków, a wszyscy zaczęli zapisywać się do KRUSu, oczekując wysokiej emerytury i wakacji w Egipcie po 15 latach pracy.